Laudacja Magdaleny Grochowskiej

Laudacja wygłoszona przez Magdalenę Grochowską z okazji przyznania ks. prof. Alfredowi Markowi Wierzbickiemu Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego, Mieczysława i Erazma Pruszyńskich za rok 2020

PAN CREDO, CZUJNY I CZUŁY

Na tarasie Międzynarodowej Akademii Filozofii w Mauren, w księstwie Lichtenstein, ksiądz Alfred Wierzbicki pił szampana. Był poniedziałek, 5 czerwca 1989 roku, popołudnie. Góry stały we mgle. Ożywione grono wznosiło toast za wynik wyborów w Polsce. Wierzbicki miał poczucie, że otwiera się nowy świat.

Pracował nad doktoratem na temat etyki walki bez przemocy. Czytał Hegla, Marksa i teoretyka wojny, Carla von Clausewitza. Promotor powiedział mu żartem, by pospieszył się, bo wkrótce nie będzie już żadnego kraju, w którym stosuje się przemoc.

Tamtego roku jesienią, gdy aksamitna rewolucja rozlewała się po ulicach Pragi, napisał:

Ulubionym miejscem Ducha
są place. Dobro i zło
przekuwa się tutaj w broń.
Duch jest ślepy, potrzebuje
rozumu ludzi. Jan Palach
zamienił się w płomień prawdy.
Nie liczba, ale wola naszą mocą (…).

Ćwierć wieku później zagadnienie przemocy znów pobudzało jego myśli. Ale jeśli owego popołudnia w Mauren patrzył z nadzieją, jak odwraca się ciemna karta historii Europy Środkowo-Wschodniej, to w trzeciej dekadzie po upadku komunizmu z niepokojem rozpoznawał cień, który ponownie zasnuwał Polskę.

*

Ma upodobanie do słów „czujność” i „czułość”. Mówi, że polska zbiorowa mądrość otrzymała je w darze – jako punkty orientacyjne i przesłanie – od Mariana Turskiego i Olgi Tokarczuk w ich wykładach, oświęcimskim i noblowskim.

Ale nim padły z ust Świadka Zagłady i Noblistki, „czujność” i „czułość” oświecały drogę Wierzbickiego, jak dwie latarnie, i poszerzały obszar jego wrażliwości moralnej. Są ślady.

W ateizmie Różewicza dawno temu odkrył „czułość dla istnienia”. Modlił się o „uśmiech czułego Boga” dla dzieci z Aleppo. O zwiedzającym Moskwę Panu Credo, bohaterze cyklu wierszy i swym alter ego, pisał: „Chociaż nie lubi monumentalnej architektury,/ ma czułość dla tego miejsca”.

Czułość jest bliska współczuciu. Pan Credo – czytamy w wierszu „Jesienny portret Pana C” – „ćwiczy się w horyzontalnej sztuce/ uwagi i współczucia”.

Czułość jest kluczem do człowieczeństwa, uważa.

A czujność?

Nieomylnym uchem poety i filozofa Wierzbicki rejestrował, jak pod rządami formacji udrapowanej w retorykę prawa i sprawiedliwości, ubywało sprawiedliwości i prawa. Mętniały pojęcia. „Wartości chrześcijańskie” w ustach nihilistów świeckich i kościelnych zamieniały się w trociny. „…ci straszni chrześcijanie/ od siedmiu boleści” – pisał w wierszu. Im natrętniej wpychali w dyskurs Boga, naród i Jana Pawła II, tym gwałtowniej rzeczywistość podchodziła zgnilizną. Wojenne okrzyki wdzierały się do wiersza:

– ZDRADZIECKIE mordy
– Polityczne lumpy
– Władza minie, wstyd zostanie
Czyj wstyd zostanie:
tych, co nie mieli skrupułów,
tych co stali obok?

Wojenne okrzyki wabiły pałkarzy. „…trzeba być z tymi – pisał w innym wierszu – których biją”.

*

Powinność intelektualisty profesor Alfred Wierzbicki pojmuje – sądzę – tak, jak określił ją Stanisław Ossowski: jako brak posłuszeństwa w myśleniu. Spełnia swoją powinność: człowieka, chrześcijanina, duchownego, etyka, nauczyciela akademickiego, polskiego inteligenta. Choć podlega Kościołowi i Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu, i normom boskim, ludzkim i obywatelskim, swą postawą świadczy, że przede wszystkim podlega Dekalogowi i własnemu sumieniu. Za brak posłuszeństwa w myśleniu, za swe odruchy etyczne, jest dyscyplinowany przez dostojników kościelnych i swoją uczelnię.

*

„CO Z TYM SMOGIEM nad Polską?” – pyta w wierszu. I odpowiada: „Był zawsze,/ ulatnia się z umysłów,/ w których siedzą trupy”.

Ma na myśli smog nacjonalizmu.

Na zwiastuny rozbiórki demokracji zareagował słowami: Polska zmierza ku autorytaryzmowi.

Z jego diagnozy: toczy się rewolucja narodowa, której celem jest zniszczenie liberalnej demokracji i wymiana elit. Jej kołem zamachowym jest zinstrumentalizowana religia, paliwem – kreowanie antagonizmów i wrogów. Straszy się uchodźcami, budzi demony antysemityzmu, sortuje się obywateli. Manipuluje się zbiorową pamięcią, czyniąc z Polaków „jednookiego cyklopa zapatrzonego w siebie”. Wobec sąsiadów Polski podsyca się resentymenty. Zohydza się wartości europejskie, demagogicznie przeciwstawiając swojskość obcości.

Pan Credo „Jest dumny ze swego słowiańskiego narzecza,/ ale kiedy jego ziomkowie wzniosłe słowa/ cnota i ojczyzna zamieniają na maczugi,/ żałuje, że wypowiadał je z zapałem”.

Wizja samowystarczalności narodowej to przejawy dziedzictwa sarmatyzmu – pisze Wierzbicki. Ten wciąż żywy kod kulturowy formułuje polskie imaginarium. Powielają się lęk przed „obcym”, mit mesjanizmu narodowego, przekonanie o szczególnej opiece Opatrzności Bożej, samozadowolenie i egoizm, jak niegdyś egoizm stanowy szlachty.

Współczesna religijność Polaków także dotknięta jest sarmatyzmem, wzmacnianym praktyką duszpasterską. Rytualna, steatralizowana, lokalna, sprzęgnięta z polityką, deformująca chrześcijaństwo.

W ciasnej przestrzeni państwa sklejonego z Kościołem, polskości utożsamionej z katolicyzmem, katolicyzmu podszytego nacjonalizmem, leży „kraina schorowanej wyobraźni religijnej”, pisze – za Tischnerem – Wierzbicki. W tej krainie Kościół katolicki staje się narodową sektą.

„Nicość w fioletach i koronkach/ zwierająca szyki przeciwko nicości”.

Ręka w fioletach i ręka partii wspólnie wskazują wroga. Oklejają go etykietką „zarazy” czy „ideologii”, odbierają twarz, dehumanizują i rzucają pod nogi pałkarzom. Tak w tej krainie dokonuje się przemoc.

*

Kiedy ruszają nagonki, Wierzbicki przywołuje postaci Ghandiego i Martina Luthera Kinga, którzy bez przemocy poszerzali szczeliny wolności w skorupach kolonializmu i rasizmu. Pisze o postawie opozycji demokratycznej w Europie Środkowo-Wschodniej – ideach „siły bezsilnych” Havla i „samoograniczającej się rewolucji” Solidarności. Przypomina, za Elzenbergiem, że właściwą miarą procesów dziejowych są kategorie etyczne. I ostrzega – za papieżem Franciszkiem – że działające dziś w świecie siły przemocy wzniecają „trzecią wojnę światową w kawałkach”. Realizowanie w Polsce modelu Kościoła zbratanego z tronem, jak pod dyktaturami Franco i Salazara – stwierdza – doprowadzi do rychłej dechrystianizacji.

Wierzbicki jest przekonany, że porządek społeczny, oparty na systemowej przemocy, „wcześniej czy później pęka”. Sam nie czeka w wieży z kości słoniowej. Udziela wywiadów, komentuje, „gęga” – podtrzymując najlepsze tradycje polskich „gęgaczy”: Antoniego Słonimskiego, Jana Józefa Lipskiego, Jana Strzeleckiego. Jego reakcje na „sprawę polską” – jak nazwał ją Miłosz – wydobywają z niej sprawę ludzką, człowieczą. Jest jednym z nielicznych, którzy używają dziś słowa „braterstwo”. Pod skrzydłami jego wierszy znajdują schronienie poniżeni, naznaczeni krwawym piętnem bezprawia i gwałtu.

„ŻE SAMOBÓJCA,/ że miał zaburzenia psychiczne” – pisze o współczesnym Palachu, Piotrze Szczęsnym, który w proteście przeciwko łamaniu Konstytucji oddał życie. I dalej wiersz: „To, co napisał, ma sens:/ cenił wolność,/ a nienawiści bał się/ bardziej niż ognia”.

O ofierze nienawiści politycznej, prezydencie Pawle Adamowiczu: „Gdańsk nie tylko w Gdańsku/ Gdańsk wszędzie na placach/ światło i krew”.

Krew przelana w pogromie, na Plantach 7/9, nie wysycha, pulsuje w wierszu. Czwartego lipca, w Kielcach, Wierzbicki rekonstruuje wypadki. „Pada deszcz, wieje, nie chcę słońca,/ ugodziły mnie obrazy…”. To się zdarzyło 70 lat wcześniej, w świadomości Wierzbickiego wczoraj, albo dziś, bo zło, tyranie i przemoc trwają, zawieszone w „bezczasie”.

„Kręcę się wokół tylu losów/ i drżę jak osika pamiętająca to,/ czego nie widziała” – wyznaje poeta. W jego pamięci mieszkają lubelscy Żydzi. Klown rozweselający dzieci na gruzach Aleppo. Zmiażdżeni ciężarówką terrorysty spacerowicze z nadmorskiego bulwaru w Nicei.  „Kuba, Adrian i dziewczęta/ [którzy] protestują już trzydzieści dni/ na posadzce w Sejmie”.  Frasyniuk, po którego znowu przychodzą o szóstej rano. I „dzieci gwałcone przez księży”.

Ma w swej pamięci także kobiety, które doznają przemocy. Pytany o odrzucaną przez prawicę i Kościół konwencję stambulską, mówi prosto: „to jest opowiedzenie się po stronie ofiary”.

Kiedy Wierzbicki składa podpis pod poręczeniem za aresztowaną Margot, sam staje się zwierzyną łowną. Jego odbita na ciężarówce twarz wożona jest po ulicach Lublina w jazgocie szczekaczki. Polują nań. Tak już było. We wczesnych praktykach nazistów w Niemczech.

*

Jeden z tomików zatytułował „Fotografia rodzinna”. W autobiograficznym, tytułowym wierszu, poeta ocala swego pradziadka Ignacego, ziemianina na Kresach. I dziadka Hieronima, wywiezionego wraz z kuzynami do łagrów. I Żydówkę z Wilejki, bezimienną autorkę rodzinnego zdjęcia.

Wiele twarzy utrwalił w tym tomie. Miasta, w których bywał; obrazy, z którymi obcował; filozofów, z którymi spierał się w lekturze; muzykę, która mu niosła ukojenie. To jest jego rodzina, o której mówi do nas czujnie i czule. Drugi człowiek, sztuka i miejsca pod wysokim niebem.

Magdalena Grochowska