Słowo Laureata Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za rok 2020

Ks. Alfred Marek Wierzbicki
CZUŁOŚĆ I CZUJNOŚĆ

Czuję się poniekąd, jak osioł, któremu dominikański duszpasterz postanowił nadać tytuł doktora humoris causa. Podczas akademickiej uroczystości wręczenia dyplomu doktora honoris causa zazwyczaj wygłasza się jedną laudację. Ku uczci osła w Poznaniu o. Jan Góra poprosił aż o trzy laudacje i wyznaczył tematy: osioł w literaturze, osioł w filozofii i osioł w Biblii. Nie trudno zrozumieć, że chodzi o rzeczy ważniejsze niż sam osioł. Dziękuję Państwu za wygłoszone przemówienia, wśród nich są właśnie trzy laudacje. Ukazali Państwo  sprawy, które próbuję poruszać w moim pisarstwie i obecności publicznej. Cieszę się, że zaszczytna i miła dla mnie Nagroda Pruszyńskich przyznana przez Polski Pen Club stwarza okazję do rozmowy o sprawach ważnych dla nas wszystkich, rozmowy, której deficytu coraz bardziej doświadczamy.

            Krótkość czasu wymusza wręcz, aby skupić się na tym, o czym naprawdę warto mówić. Czułość i czujność. Nie niosą one gotowych rozwiązań, pozwalają jednak tak dysponować duchowymi energiami, aby pomimo stanów dojmującej niepewności żyć w horyzoncie sensu. To zadziwiające, że niepewność zdaje się stale towarzyszyć ludzkiej kondycji, dobrze ją znali Kochanowski i Szekspir. Poeta z Czarnolasu pisał: „wszyscy w niepewnej gospodzie żywiemy”, a poeta ze Stratfordu „all in war with time”. Na naszą niepewność dzisiaj rzutuje pandemia, fala populizmu i autorytarna władza, erozja chrześcijaństwa w samym Kościele, wielkie masy migrantów szukających dla siebie miejsca na ziemi, nieznane oblicze sztucznej inteligencji, całkiem realna wizja katastrofy ekologicznej.

Z wdzięcznością myślę o Oldze Tokarczuk i Marianie Turskim. Ich mowy: ta noblowska i ta oświęcimska wyposażają nas w coś w rodzaju szczepionki na czasy niepewności. Ukazują napięcie pomiędzy świadomością cudu istnienia a świadomością zła,  każą szukać równowagi pomiędzy kontemplacją a działaniem. Trzeba budzić i podtrzymywać zarówno czułość, jak i czujność.

Nie można zbyt wiele oczekiwać od poezji i nie tylko z tego powodu, że ma ona coraz mniej czytelników, do jej natury należy bycie ponad porządkiem aktualnym. For poetry makes nothing happen – to Wystan Hugh Auden. Poezja nie jest działaniem, nie jest nawet myśleniem, jest epifanią. Bierze się z zaskoczenia świeżo rozlaną wodą przy studni, do której kiedyś codziennie przychodzili mieszkańcy ciasnych uliczek żydowskiego miasta. Mężczyźni, kobiety, dzieci zostali wymordowani, ich miasto zburzone. Studnia pozostała jako punkt bez odniesienia.

Wobec nicości można tylko milczeć, natomiast trzeba krzyczeć, gdy jakieś demony, niezależnie od swych barw i języka, próbują pomniejszać, unieważniać, przekreślać czyjeś istnienie. Przemoc zaczyna się od drobnych kroków, ale potem narasta lawinowo i niszczy totalnie. Wierzę, podobnie jak Czesław Miłosz, że tylko dobre duchy powinny mieć w nas swe narzędzie – duchy czułości i czujności, inaczej poezja, nauka, religia przeobrażają się w siły zniewolenia, ogłupienia, demoralizacji. Wierzę, że ludzi więcej łączy, niż dzieli. Bliskie jest mi spojrzenie ks. Jana Zieji. Gdy ktoś powiedział mu, że ma inne poglądy, odpowiedział z życzliwością: oprócz poglądów jest jeszcze tyle spraw, które mogą nas łączyć.

Cenię pisarstwo Ksawerego Pruszyńskiego – będącego jednym z patronów przyznanej mi nagrody. Jego reportaże, nie starzeją się. Mimo że nie ma już świata, który próbował  zrozumieć i przedstawić, trwa pasja dla ludzi. Napisał: „Dziewczyna uliczna Róża staje się szkłem, przez które widzę Hiszpanię, rewolucję, tamto wszystko”. Jakiż uroczy eufemizm „dziewczyna uliczna”, ocieplający postać prostytutki, ulicznicy. Autor „W czerwonej Hiszpanii” interesuje się procesem społecznym, w którym ludzie bez znaczenia, ludzie infrahistoryczni, wielodzietne rodziny małorolnych chłopów swym naporem, nadmierną i zbyteczną obecnością, zmieniają historię. Proces ten jednak ma imię, ma twarz, ma ciało dziewczyny, którą spotykał na plaży koło Barcelony.

Pruszyński był obserwatorem, obserwatorem bezstronnym, a może jednak nie całkiem bezstronnym. Nikogo nie oszczędzał, równie surowo oceniał obydwie strony konfliktu, mimo że jego sympatia kierowała się w stronę rewolucjonistów, a nie generała Franco. Ograniczenie jego beznamiętnej bezstronności wynikało stąd, że nie stawał po stronie ideologii, nie potrafił usprawiedliwić zbrodni w imię rzekomo wielkiej sprawy. Stawał po stronie ofiar jednej i drugiej strony, a tego nie można zrobić na chłodno, bez zaangażowania.